Zapragnęłam pojechać do Izraela.
Wcześniej teoretycznie chciałam, bo w wiele miejsc warto się wybrać. Ale
ostatnio Izrael wydał się mi konieczną destynacją. Po części poprzez entuzjazm
Ka., która zakochała się w Tel-Awiwie, zdradzając Norwegię, ale nie chodzi tu,
bynajmniej, o taką przedszkolną rywalizację - ona tam była, to teraz ja MUSZĘ.
Ten mój Izrael, o
którym wiem niewiele, ciągnie mnie z wielu powodów. Po pierwsze, przez Kereta.
Czytając ostatnie "Osiem procent z niczego", zdecydowałam się -
przekształcę moje niejasne planowanie, że może USA, może Chiny, w bardziej
namacalny cel podróży - np. w te wakacje, bądź w ciągu roku - Izrael. Obecnie
umacniam się w tej decyzji.
Izrael kojarzy mi się
przede wszystkim jednak z inną niż Ka. przyjaciółką - przyjaciółką, którą znam
najdłużej z osób, które nazywam przyjaciółkami, więc jest bardzo ważna dla
mnie. To dzięki A. wiem trochę o Żydach, to A. zawsze dużo mówiła o Izraelu, to
w jej rodzinnym domu na drzwiach wisi symbol judaistyczny - Hamsa - dłoń, która
chroni domostwo przed złem i to jej rodzina jeździ czasem do Izraela - nie po
to, by wziąć udział w pielgrzymce, ale by odwiedzić przyjaciela. Dlatego Izrael
jest im bardziej bliski i znany, nie jedynie z perspektywy odbycia podróży do
Ziemi Świętej i by trochę ponarzekać przy tym na "Arabów, którzy tłoczą się strasznie i rozstawiają swoje stragany tak, że pielgrzymi z Polski nie mogą przejść
jerozolimską ulicą".
Izrael kojarzy mi się
również z tatą A., który właśnie odszedł. Z człowieka pełnego życia,
tryskającego energią i żartami ironisty, który żył na 100%, potrafił i zadbać o
rodzinę, i dobrze się zabawić, a także prowadzić intelektualne rozmowy dzieląc
się swoimi refleksjami, wiedzą o świecie i mądrością, przeistoczył się w
niebyt w ciągu miesiąca.
Jak pracował - to
ciężko, jak imprezował - to na całego, jak czytał - to kompulsywnie, jak mówił
- to z zapałem i entuzjazmem. To między innymi On pobudził mnie do rozwoju
intelektualnego. Jego obszerna wiedza ogólna zawsze mi imponowala i czułam, że
muszę dużo nadrobić, żeby stać się partnerką do dyskusji, jakie MJF prowadził ze
swoją rodziną i przyjaciółmi. Myślę, że imponował nie tylko mi, ale i innym
przyjaciółkom i przyjaciołom A. i jej brata. Zwracał się zawsze do nas,
znajomych swoich dzieci, z szacunkiem i serdecznością. Czuliśmy, że nie
jesteśmy intruzami w ich rodzinnej enklawie, na nierównych prawach, które w
wielu polskich nieco feudalnych rodzinach ustalają despotycznie rodzice, ale że jesteśmy
mile widziani i traktowani jako jednostki, jako ludzie, a nie jako denerwujące osobniki zakłócające spokój rodzinny. A. sama przyznała, że nieraz ją to złościło, że znajomi wpadali
pogadać z rodzicami, a niekoniecznie z nią czy jej bratem. Razem spędzaliśmy
święta - my, przyjaciele jego dzieci z ochotą szliśmy po naszych rodzinnych
imprezach, by poświętować razem z rodziną MJF, traktując ich niczym własną
rodzinę.
Ciężko uwierzyć, że brak go już pośród
żywych. Ciężko uwierzyć, że w ciągu miesiąca od wykrycia choroby przeniósł się
w jakiś inny wymiar może duchowy, a może jedynie materialny. Z drugiej strony,
dobrze, że nie cierpiał długo, że umarł w otoczeniu najbliższych. Zapamiętam go
głównie jako człowieka skorego do śmiechu
– radosnego i szczerego, zaraźliwego, rubasznego a także jako ironistę z lekko zgryźliwym
poczuciem humoru.
Gdziekolwiek jesteś Sąsiedzie-Seniorze - niech będzie dobrze. Cieszę się, że Cię poznałam. I niech Cię Hamsa broni do złego.