niedziela, 9 lutego 2014

Nie mam pomysłu na tytuł

Wyznam, że mam swojego ulubionego bloga. Generalnie nie czytam blogów, oprócz kulinarnych. (Nie, żebym gotowała namiętnie, ale pooglądać można) Czasem jeszcze może rzucę okiem na coś o książkach w ramach inspiracji, czy by zobaczyć, jak inni odbierają książkę, o której niewiele napisano, a mnie aż nosi, żeby z kimś wymienić myśli na jej temat. Ale te książkowe blogi czytuję sporadycznie. Albo załamuje mnie ilość książek recenzowanych dziennie przez prowadzącą bloga i odczuwam boleśnie moją poznawczą nieefektywność, albo irytuje mnie infantylizm piszących.

Ale ten blog mnie rozwala. Autor wywleka na wierzch, bezlitośnie to, o czym nie chce się pamiętać, chce się gdzieś przyklepać i ukryć, albo wydalić dyskretnie, spuścić, oczyścić się i zapomnieć, tak na dobre. Większość tekstów mnie porusza i ciut niepokoi. Bloger jest ukrywającycm się autorem, z tego co rozumiem, mężczyzną w średnim wieku (bardziej 50-cio niż 40-sto letnim), postulującym zarzucenie czytania, na rzecz doświadczania. Z drugiej strony sam czerpie garściami z kultury, cytuje, wspomina anegdotki o Emilu Ajar'rze, nazwiska, które do niedawna było mi obce, dopóki Olga nie poleciła mi książki "Całe życie przed sobą". Tak bardziej z przypadku, bo akurat byłyśmy w księgarni na tyłach Krzywego Domku.

Ów erudyta z bloga "Najgorzej" niepokoi, bo przestrzega przed zgubnym wpływem lektur i doradza życie. Jakby te dwa elementy się wykluczały. Patrzę na przyjaciółki i kumpele, i myślę sobie - czytają, ale i doświadczają, czasem nawet więcej niż by chciały. Sama też ostatnio doznawałam. Przez cudowny tydzień, czułam się po części jak w Niebie - wjeżdżałam na szczyty w chmurach, albo i ponad chmurami, napawałam się widokami bezdrzewnych dolomitów - czarnych czubków wyłażących na wierzch spod śniegu. W słońcu sceneria i kolorystyka  przypominała kiczowate obrazki z Jezuskiem czy Maryją, jakie dzieci dostają na lekcjach religii, czy na pierwszą komunię.

Jak słońce decydowało się nie wstawać, panowała atmosfera niczym z Lovecrafta "Mountains of Madness", albo mitologicznego nordyckiego Piekła - zimna biel, kłęby mgły, które łatwo wziąć za opary ze świata umarłych. Mniejsza o powierzchowność - to Niebo-Piekło nastrajało kojąco. Chciałam na zawsze pozostać zawieszona nad przepaścią, wśród drzew, z widokiem na ciemny szczyt, być kołysaną przez wiatr i dyndać nogami, a potem puścić się w dół i czuć prędkość, a także jednocześnie zastanawiać się, czy wciąż byłabym tak wolna, że Olga i jej mąż śmialiby się z mojej ślamazarności.

Z błogim uśmieszkiem przyczepionym do twarzy myślałam sobie zuchwale: oto doznaję, a i czytam. Boli mnie nie tylko krzyż od siedzenia i oczy od wgapiania się w literki, ale moje zastałe mięśnie pobudzone zostały do pracy. Odczuwałam dobry ból po wysiłku fizycznym. Poza tym, też czytałam. Czułam, że rzuciłam wyzwanie autorowi bloga, który pomstuje, żeby nie uzależniać się od książek.

Wróciłam do rzeczywistości z nierealnej baśni. Podłączyłam się do netu, sprawdziłam maile, fejsbuka, weszłam na bloga Najgorzej i znowu zaczęłam żyć w realnym świecie - myśli-wron, które kraczą i każą odpisywać na idotyczne maile, skupić się na milionie niby wirtualnych, ale jak najbardziej konkretnych rzeczy, których Matrix ode mnie wymaga.

Czytanie nałogowe -  niekonieczne oznaczające czytania ogromnej ilości książek, bo niestety wcale tak dużo ich nie pochłaniam, ale uzależnienie od lektur, od rozmów o nich, od nudzenia się wszystkimi innymi banalnymi rozmowami - jest chorobą. Nie potrafię połączyć obu aspektów życia. Jak czytam, to wcale nie chcę mi się biegać, choć Bator pisze o bieganiu i jego duchowym wymiarze, i bardzo mnie to kręci. Tymczasem, zamiast pobiegać po lesie czy plaży, sięgam po kolejną książkę Bator.... Z drugiej strony Olga potrafi: czyta i biega.

Eh, to wszystko przez tego bloga, który też jest jak derridiański farmakon - lekarstwem i trucizną w jednym, jak zaresztą wszystkie inne dobre lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz