poniedziałek, 2 grudnia 2013

Nomadki to my

Listopad był dla mnie miesiącem czytania porządnej kobiecej literatury. Skończyłam kilka subiektywnie, a może i inter-subiektywnie, bardzo dobrych powieści, które mi pożyczyły lub poleciły Przyjaciółki, albo które dostałam na urodziny - czyli "Mięso", o którym już było, "Życie miłosne" Shalev, "Dom Augusty" Majgull Axelsson, a także tomik opowiadań Any Castillo "Loverboys" i  nie-powieść biograficzną Plebanek "Córki rozbójniczki", a obecnie koczuję to tu, to tam wraz z Rosi Braidotti i jej teorii podmiotów nomadycznych.




Nomadyczny podmiot (feministyczny) to taki, który jest w ciągłym ruchu, jak pisze teoretyczka pochodząca z Włoch. Braidotti wyemigrowała do Australli z rodziną, studiowała we Francji, a obecnie chyba mieszka w USA, ale wciąż jest w ciągłym ruchu - jeżdzi po świecie na konferencje, udaje się w podróże dla przyjemności, zapewne odwiedzając przyjaciół/ki na całym świecie. Lubi też przesiadywać w tych miejscach tranzytu, poczekalniach na lotniskach, na stacjach kolejowych, w pociągach, miejscach, które stanowią przestrzeń absolutnie publiczną, i w których człowiek znajduje się w zawieszeniu, w sferze pomiędzy. Obok Braidotti, koczującej na lotniskach i stacjach kolejowych czy autobusowych, widzę moje Przyjaciółki - Ankę, Faustynę i Ka. (kolejność alfabetyczna). Widzę Ankę, która miota się między Trójmiastem a Berlinem, z plecakiem, widzę Faustynę, niegdyś z plecakiem, obecnie z walizką, która podróżuje to zawodowo, to dla przyjemności i widzę Ka., która wyjechała kilka miesięcy temu do Norwegii z małym bagażem, odpowiednikiem dawniejszego węzełka na kiju, niczym Włóczykij z Muminków. Wyjechała w nieznane, ku przygodzie. A zarobione przez siebie pieniądze w czasie kilku tygodni wydała typowo nomadycznie - na podróż.

Obok moich Przyjaciółek widzę też Grażynę Plebanek i jej długo niewidzianą przyjaciółkę z dzieciństwa, która podarowała Plebanek "Godzinę pąsowej róży". Plebanek i jej przyjaciółka po latach odnalazły się w Belgii, ale obecnie znów przyjaciólka, opisywana przez Plebanek zniknęła z jej pola widzenia. Autorka nie nosi jednak urazy ani nie martwi się o przyjaciółkę; wręcz przeciwnie - rozumie. Bo droga jest rzeczą świętą. 

Braidotti jednak (jak i Plebanek) nie uznaje, że nomadyczny podmiot, choć zakłada bezustanne przemieszczanie się, musi koniecznie oznaczać podróż w sensie fizycznym. Ma również na myśli ruch intelektualny, poglądowy, twórczy czy językowy. Podkreśla wagę wielojęzyczności czyli przeskakiwania z jednego języka w drugi, braku lojalności do jedynego języka ojczystego, który przecież tak trudno sprecyzować. Braidotti wręcz dziwi się monojęzyczności - utrzymuje, że nie ma takich znajomych. Nawet w owych Stanach, na temat których roznosi się mit, iż Amerykanie nie portafią mówić żadnym innym niż angielski językiem. Braidotti uświadamia, że tylko wtedy uznajemy mieszkańców i mieszkanki USA za posługujących się jedynie angielskim, jeśli oczy przesłania nam tak głęboko zakorzeniony rasizm, który Amerykanina zrównuje z WASPem - Billem z długą brodą niczym Jay Leno, w bejsbolówce przykrywającej jego nordyckie blond włosy, względnie brytyjsko rudawe i osadznej nad błękitnymi Anglo-saskimi oczyma. A USA, to przecież, kraj imigrantów, gdzie większość ludzi jest przynajmniej dwu-lub więcej języczna. Zresztą Braidotti wskazuje na wielojęzyczność w obrębie jednego języka.

Myślę o moich Przyjaciółkach posługujących się różnymi językami, istniejącymi na ich pograniczach, myślących w dwu-trzech językach, a może po prostu w jednym konkrentym, osobistym języku, będącym zbitkiem tak różnych wpływów leksykalnych, gramatycznych, kulturowych, cywilizacyjnych, religijnych, płciowych ... Zresztą bycie poliglot(k)ą według Braidotti nie ma jedynie wymiaru ściśle lingwistycznego, ale dotyczy umiejętności posługiwania się językami różnych dziedzin. Mówić różnymi językami, posługiwać się różnymi dyskursami to wi(e)dzieć więcej.

Nomadyczność odbywa się równieć na poziomie uczuć. Jaara, bohaterka Zeruyi Shalev odbywa podróż w namiętność. To, że przemieszcza się przestrzennie jadąc gdzieś z kochankiem, czy to, że wymyka się z własnego mieszkania, by krążyć między domem rodziców a kochanka stanowi jedynie tło dla jej podróży emocjonalnej. Jej namiętność do kochanka i ich burzliwy romans napędzany głównie pożądaniem Jaary kontrastuje ze spokojem i bezpieczeństwem pożycia małżeńskiego. Może kochanek Jaary nie stanowi wcale lepszej alternatywy do małżeńskiej nudy i nie jest celem samym w sobie, ale jedynie pretekstem, dzięki któremu Jaara dostrzega, co w życiu jest dla niej istotne?

Być może wędrówka Jaary odbywała się trochę na oślep, jak w przypadku "Domu Augusty", książki, której tytuł tłumaczony dosłownie ze Szwedzkiego, brzmiał by mniej więcej "Wędrówka na oślep", czy "Przypadkowa wędrówka". Powieść Axelsson, choć pozornie jest obyczajową opowieścią przedstawiającą kobiecą sagę rodzinną, daje wiele możliwości interpretacyjnych, ze względu na tytuł właśnie. Choć bohaterki uznałabym raczej za migrantki lub wygnańczynie niż nomadki, według rozróżnienia Braidotti. Protoplasćie rodu brak własnych korzeni, więc przemieszcza się nieustannie w dzieciństwie, właśnie skazując się na przypadek, jako że jest sierotą. XIX-sto wieczny system socjalny w Szwecji ma niewiele wspólnego z obecnym, a zatem dziewczynka pozbawionych rodziców zdana jest na kiepskiej jakości sierociniec, by potem pracować ciężko w polu już w dzieciństwie. Gdy dorasta, zostaje służącą i powiela los wielu innych służących, jak wyniki z książki; zostaje panną z "nieślubym" dzieckiem swojego pracodawcy, który odsyła ją, gdy dowiaduje się o jej stanie. Zatem Augusta staje się migrantką szukającą pracy. Wydaje się, że jej brak zakorzenienia i poczucia przynależności wpływa na kolejne pokolenia kobiet w jej rodzinie, które również wędrują na oślep, aż do czasów współczesnych. Dom Augusty, staje się dla jej córek, wnuczek, prawnuczek punktem odniesienia, ale nie każda z nich czuje się jednakowo upoważniona, by uważać, go za swój własny,

Zdecydowanie lepiej być nomadką niż migrantką czy wygnańczynią. Nomadka, bowiem, ma poczucie zakotwiczenia, ale nie w jednym miejscu - ma kilka domów w sensie home.
Dlatego, moje drogie Przyjaciółki, i nie tylko te wymienione tu konkrentnie, nomadki to my!

Ola Hol

Szczególnie dedykuję: Ance, Brzozie, Dżu, Faustynie, Ka., Marcie, Jot., Oldze, Wiedźmie jeśli kogoś pominęłam, to przepraszam. Nie wszystkie z Was pewnie mam prawo nazywać Przyjaciółkami, ale to fajne słowo i lepsze niż koleżanki;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz