Orientacja
czy preferencje? Taki mini spór się wytworzył przy okazji rozmowy na zupełnie
inne tematy. Nawet nie podjęłyśmy go na poważnie, nawet nie wykrzyczałyśmy z
siebie definicji. Taka dygresja, coś niby na marginesie, wymiana kilku słów:
Ktoś z sali: - ...preferencje seksualne...
Wiedźma i Marta: - Nie ma czegoś takiego jak "preferencje",
orientacja!
Ja: - Jak to??!!
Wiedźma i Marta: (próba reakcji)
No ale wracam upierdliwie do tematu.
Skoro podczas treningów anty-dyskryminacyjnych wprowadza się rozróżnienie
między płcią biologiczną i kulturową, skupiając się na tej drugiej, tłumacząc
początkującym, co oznacza konstrukt kulturowy i jak w oparciu o ów fantazmat
buduje się i umacnia różne stereotypy dotyczące kobiet i mężczyzn, dlaczego
niby orientacja seksualna ma być postrzegana esencjalistycznie? Czy oznacza to,
że można odrzucić esencjalizm na jednej płaszczyźnie przy jednoczesnym
wspieraniu go, gdy chodzi o inne kategorie? Czemu słowo "preferencje"
w odniesieniu do seksualności razi?
Według mnie pojęcie "preferencje seksualne" jest przejawem
postawy tolerancyjnej w przeciwieństwie do upierania się przy
"orientacji". Ok, według danych, w zależności od badaczy
do kinseyowskich 6-stek (osób wyłącznie homoseksualnych) zalicza się około
3-7% populacji, podobnie ma się sprawa z 0-rami ("czystymi"
hetery(cz)kami). Czy można jednak zdecydowanie uznać, że jest to kategoria
biologiczna? Psychologiczna? Na pewno "orientacja" przydaje się przy
walce o prawa mniejszości seksualnych - łatwiej przekonać mainstream, że ktoś
się taki urodził, że pożąda jedynie przedstawicieli/ek "własnej
płci", niż, że jest to "jedynie" preferencja - czyli świadomy
wybór, uznany zresztą społecznie za mniej pożądany niż hetereoseksualność. A
zatem posługiwanie się koncepcją orientacji można uznać za strategię polityczną
czy propagandową, by efektywniej wspierać działania na rzecz równouprownienia
osób stereotypowo postrzeganych jako nie(hetero)normatywne.
"Preferencja", natomiast, sugeruje wybór. A zatem implikuje, że
można ten wybór znormatyzować i przekonać do heteroseksualności, lub
"wyleczyć" delikwenta. Nie rozumiem, jednak, trwania przy pojęciu
"orientacja" osób zajmujących się gender studies, a także badaniami
nad seksem.
Po pierwsze, obecnie koncepcję kategorii płci się podważa (i to już
conajmniej od 1991 - kiedy to Butler napisała słynne Gender Trouble a prowadząc rozważania
powoływała się na pracę Foucault Historię
Seksualności z 1976
roku). Francuski poststrukturalista dekonstruuje kategorię płci i dowodzi,
że to nie obiektywna kategoria biologiczna staje się podstawą do naszego
myślenia o płciowości i seksualności, ale odwrotnie – to imperatwy jurydyczny,
czyli kompulsywna potrzeba kodyfikacji tworzy rozróżnienie na płci, a „normalna”
seksualność właściwa konkretnej płci wyłania się w sposób „naturalny” jako
efekt (biologicznego) podziału na płci. Butler podejmuje ów trop i także
przytaczając historię Herculiny Barbin, pamiętniki XIX-wiecznej hermafrodyty
jak i zjawiska drag eksponuje performatywność płci. Butler postuluje, że „sex
is a gendered category”, co oznacza, że kultura oddziałowuje na nasze
rozumienie płci biologicznej. Performatywność oznacza, że odgrywamy naszą płeć
jak rolę na scenie, niczym drag queen,
który wciela się w ultrakobiecość, a przecież odbiorca spektaklu drag zdaje
sobie sprawę, że taka kobiecość „przerysowana” nie istnieje. Butler, zatem,
wnioskuje na poziomie filozoficznym, że płeć jako kategoria nie ma znaczenia,
więc może od niej odejść?
Zresztą
Gerald N. Callahan potwierdza twierdzenia Butler na poziomie biologicznym. W swojej pracy Between XX And XY. Intersexuality And The Myth Of
Two Sexes wskazuje na nieistoczność kategorii płci, jako że jej
idealne wzorce są w praktyce nieosiągalne i raczej można mówić o płci
induwidualnej dla każdej jednostki. Skoro tyle płci ile ludzi, owa kategoria
mija się z celem.

Jak dowodzi
Callahan interseksualność pod różnymi postaciami i w różnym stopniu „natężenia” występuje o
wiele częściej niż nam się wydaje. Czy zatem istotne jest odkryć w sobie płeć,
żeby potem „właściwie” zdiagnozować swoją orientację? Czy koniecznie trzeba
przyjąć odpowiednią tożsamość seksualną, której różne kwalifikacje wciąż się
mnożą? Homoseksualista jako tożsamość, powtarzając za Foucault to zjawisko,
które pojawiło się ok 1870 roku. Nie oznacza to jednak, że wcześniej nie
istniały zachowania homoseksualne czy homoerotyczne.
A więc
postuluję „preferencje” seksualne, które w sobie zawierają o wiele więcej niż
uproszczony podział homo-hetero, albo bi (zresztą dość podejrzane, nawet w
środowiskach LGBTQA ..., bo przecież trzeba się „określić”, a bi to taki
odstępca, niewierny swojej „orientacji”). Jak twierdzi Eve Kosofsky Sedgwick w
kanonicznym już dziele w obrębie gender studies Epistemology of the Closet – dlaczego, skoro istnieje szeroka gama
zachowań seksualnych właśnie homoseksualizm i heteroseksualizm dostąpiły miana
orientacji? Dlaczego nie opierać kwalifikacji na S/M, czy BDSM, masturbacji,
gotowości do angażowania się w relacje seksualne z wieloma partner(k)ami itd?
Może po
prostu, niczym starożytni Grecy, którzy pożądali piękna, bez względu na to, czy
ukazywała się ono pod postacią młodzieńca czy młodej kobiety (znów Foucault,
tym razem Historia Seksualności – tom II)
, pożądamy konretnej osoby? Bo nawet, jeśli ktoś, uważa się za osobę
heteroseksualną – wcale nie pociągają go/jej wszyscy reprezentaci płci
przeciwnej. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj jest to garstka osób, która w jakiś
sposób na nas odziaływuje erotycznie. Więc niech żyją preferencje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz