
W kawiarni czas płynie wolniej niż nazewnątrz i
chyba o to chodzi, by usiąć i się odprężyć, delektując się kawą, herbatą i rozmową
przy cieście lub papierosie. Do chodzę zarówno, by się zrelaksować ale także by
pracować, stworzyć sobie utopijną wizję pracy jako przyjemności, zręsztą
odbitej we wczesniej wspomnianym przeze mnie staroświeckim lustrze. Siedzę tam i
czytam, robię notatki, piszę i wysyłam maile służbowe. Niby mogłabym pracować w
domu – byłoby taniej, ale gdy poza domem piję dobrą kawę, którą nadzwyczaj
sobie cenię za smak, a chyba jeszcze bardziej za aromat i estetykę jej
serwowania, no i najwżniejsze – pradoksalnie w kawiarni potrafię się skupić
lepiej niż w domu. Gdy o tym myślę, przypomina mi się Cherrie Moraga pisząca o
Glorii Anzaldui, „chicańskiej” intelektualistce, autorce ważnej pozycji dla
ruchu Chicana[1] Borderlands/La Frontera: The New Mestiza, która
to pisarka ponoć zawsze pisywała w jednej zatłoczonej kawiarni, bo w ten sposób pracowało jej się efektywniej.
Czasem
rozpraszają mnie trochę rozmowy osób siedzących nieopodal. Jakkolwiek, przyznam
otwarcie, ba, dokonam takiego mini coming-outu, lubię nadstawiać uszu i
podsłuchiwać, o czym rozprawiają ludzie. Może jestem jakaś podsłuchiwaczką,
może to rodzaj dewiacji, może to oznaka, że nie mam „swojego życia”, skoro kręcą mnie
rozmowych nieznajomych, ale jak już się zdekoncentruję, bo ktoś mówi na tyle głośno,
że nie mogę się wyłączyć, ciekawi mnie, co dzieje się przy stoliku obok.
Głównie podsłuchuję
dziewczyny i kobiety, dlatego, że to głównie koleżanki czy przyjaciółki
praktykują zwyczaj nasiadówek kawkowych. Dziewczyny nastoletnie, czy
dwudziesto-paro-letnie słychać bezbłędnie, nawet dla mnie nie stanowi to
wysiłku, pomimo moich problemów ze słyszeniem – nie mam zdiagnozowanego żadnego
uszczerbku na słuchu, po prostu lubię, jak ktoś mówi głośno i wyraźnie –
albowiem młode laski śmieją się całą sobą, angażują się w rozmowę, lub
przybierają nonszalancką, hipsterską pozę. Za każdym razem ten typ rozmowy
zwraca na siebie uwagę – albo poprzez szczerą, hałaśliwą, szczeniacką
ekscytację, albo poprzez irytujący, wystudiowany ton, mający na celu wyrazić
przekaz: jestem zajebista i zblazowana. Gdy podsłuchuję te młode, czuję się jak
starsza kobieta, albo jak nauczycielka stereotypowa, bo mam ochotę wtrącić się
do rozmowy z czymś w stylu: „Ja w Twoim wieku też tak sądziłam, ale teraz wiem,
że...” i karcę się, bo pamiętam, że ja w ich wieku też nie miałam zamiaru
szacunku do żadnych wymądrzających się bab, uważających się za mądrzejsze
jedynie z racji wieku. Ostatnio słyszałam rozmowę dotyczącą prezentacji
maturalnej, jej tematu i potem kontynuacji, że o czymś tam nie za bardzo wie
jak pisać, bo to z perspektywy (męskiego) bohatera, więc nie potrafi się z nim
utożsamić. Poczym obie z koleżanką powzdychały, że facetom to lepiej. Niby
zauważyły niesprawiedliwość porządku świata, ale tylko westchnęły zrezygnowane,
jakby jedyne co pozostało, to pogodzić się z tym faktem. Od razu odbyłam szybką
teleportację do świata 18-letniej Oli Hol i stwierdziłam, że po części też tak
uważałam i znajdowałam ucieczkę z opresyjnej roli poprzez strategię przyjmowaną
przez wiele kobiet pt. „wszystkie kobiety są...(i tu następuje szereg
negatywnych stereotypów dotyczących kobiecości), ale ja trzymam się z facetami
(w domyśle, bo jestem „inna, niezwykła, wspaniała”. Fajnie jednak czuć się dojrzałą i stwierdzić,
że akceptuje się swoją „kobiecość”, nie tę kanoniczną, stereotypowo rozumianą,
jako fantazmat kobiet dotyczący kobiecości określanej przez ikonicznego
Mężczyznę. Dobrze jest też się przekonać, że na świecie jest pełno super
kobiet, dzięki którym można poczuć pełnię siostrzeństwa. I cieszę się, że
dziewczyny rozmawiają o Wojaczku i motywie samotności w literaturze, bo to daje
szansę na ich przyszłą ewolucję w stronę krytycznej analizy niesprawiedliwego
porządku, nie tylko jego dostrzeżenie.
Inna grupa, która
stała się elementem krajobrazu kawiarnianej heterotopii, to randkowicze
wszelkiej maści, nie tylko młodzi. Najbardziej intrygują mnie randki z
internetu seniorek i seniorów. Ludzi, którzy mają dorosłe dzieci, być może
partner/ka im zmarł/a, może są po rozwodach a niektórzy odbywają schadzki w
tajemnicy przez partnerem/ką, (zazwyczaj jednak, wg tradycji polskiej, ukrywają
się przed mężem lub żoną). Seniorzy są urokliwi – zadają kłam wyobrażeniom
wszelkich młodszych od nich, że przygoda, flirt, miłość czy seks są jedynie
przywilejem świata młodych. Elegancko ubrane i umalowane panie spotykają się z
starannie ubranymi panami. Cieszę się, jeśli ich rendez-vous przebiega sprawnie
i coś między nimi iskrzy, ale smuci mnie niezwykle, jak randkowicze okazuję się
zbyt rozbieżni. Wtedy muszą odsiedzieć dla przyzwoitości godzinę, żeby nie
okazać nieuprzejmości drugiej osobie. Jedna ze stron nie rozumie ironii czy żartu, albo ktoś,
monologuje, pozwalając rozmówcy jedynie przytakiwać. Zazwyczaj odchodzą
po wypiciu jednej kawy, by wrócić za jakiś czas, z kolejnym partnerem na próbę.
Najbardziej mnie
denerwują neurotyczne narcyzki koło 30-stki, które nudną opowieścią na role, w
której głos opowiadaczki zawsze brzm miło, a treść wypowiedzi ma sens, podczas
gdy cytowany interlokutor głos ma niemiły, agresywny, a to co mówi, nie
świadczy najlepiej o jego intelekcie. Zazwyczaj nie dopuszczają koleżanki do głosu, tylko
mówią i mówią, bo oczywista jest hierarchia tej relacji: mówiąca jest gwiazdą,
robi karierę, zajmuje się ważnymi rzeczami i ma coś ciekawego do powiedzenia, a
jej rozmówczyni w castingu została zakwalifikowana na przytakiwaczkę. Jak słyszę ten nużący monolog,
muszę opierać się pokusie nauczycielskiej interwencji nastawionej na
demokrację mówienia: „dziękuję, teraz kolej drugiej pani”, mam ochotę zwrócić
uwagę władczym, belferskim tonem, bo szept w przypadku Bardzo Ważnej nie
zadziała.
Irytują mnie
równie mocno niektórzy chłopcy i mężczyźni, tacy po polsku macho-meńscy.
Milczą, więc cały ciężar rozmowy spada na kobietę, z którą przyszli.
Szarmanckim, ostentacyjnym gestem płacą za jej americano, choć dla siebie
zamawiają lody i czekoladę z bitą śmietaną, także ich deser zajmuje prawie cały
stolik. Potem odpowiadają zdawkowo na pytania, sprawdzają komórkę co chwila,
trzymając ją w ręku, żeby jej nie zapomnieć, chyba. W ogóle wszystko poza
deserem i spojrzeniami na telefon jest zdawkowe – zdawkowy uśmiech, zdawkowy udział
w rozmowie, zdawkowe zainteresowanie i zdawkowy żart rzucony sporadycznie, na
który, za każdym razem, dziewczyna pragnąca ocalić randkę, czy zaprojektować ją
jako udaną, reaguje głośnym śmiechem. Koleś śmieje się również, oczywiście
zdawkowo.
Co dziwne,
większość klientów, nawet tych dość regularnych, choć nie stałych bywalców,
takich jak ja, która zagarnęła kawałek przestrzeni przekształcając ją w swoje
miejsce pracowe, i która jest na Ty ze wszystkimi barman(k)ami, zdają się nie
zauważać swojej rozpoznawalności. Gdy przychodzą tam co jakiś czas, regularni
bywalcy i barman(k)i odróżniaję konkretne osoby, ale klienci karmią się iluzją
anonimowości. Czują się bezpiecznie w publicznej przestrzeni, niby lubią daną
kawiarnię, ale jakoś nie spotrzegają aktywnej obecności barmanek i barmanów. "Dzień
dobry" rzucone na wejściu, utrzymywanie dystansu –czyli nie zagadywanie
pracowników, daje im poczucie bycia samemu w tłumie. Więc opowiadają na głos
swoje intymno-pracowe historie, przychodzą zdradzać męża, by za jakiś czas
przyjść wraz z rogaczem, omawiają finanse, chwalą się, a barman(k)i starają się
nie słyszeć i nie widzieć niczego zza baru, który staje się, jakże
heteropicznym, lustrem weneckim.
Ola Hol
At The Cafe - The Knife
[1] Ruch Chicana oznacza ruch
feministyczny kobiet mieszkających w USA, które mają również pochodzenie
meksykańskie i identyfikują się z obiema kulturami, a także tożsamość
pogranicza (nie tylko geograficznie, ale pod względem etnicznym, religijnym,
kulturowym, seksualnym itd. – eklektyczna tożsamość łącząca pozornie elementy
wzajemnie się wykluczające.
Kafejka jako to specyficzne miejsce publiczne, takie udomowione (przez częste odwiedzanie tej jednej kawiarni i siadanie zawsze przy jednym stoliku - zawsze można się przesiąść, jeśli zajęty!) to mam wrażenie miejsce wielu spotkań. Takie skrzyżowanie kultur i znaczeń. Lubię to obserwować, choć zdaję sobie sprawę, że czasem to ja jestem obserwowana. Przysłuchuję się rozmowom, a czasem to ja wypowiadam te intymne szczegóły paplając i zapominając się w rozmowie z przyjaciółką. Niekt odchodza, niekt są tylko przelotem albo po raz pierwszy (zawsze to widać!) a niekt zamówią latte (jak zawsze) i będą pracować. Moim takim punktem świata była zawsze GreenC.na Pl. Konstytucji.
OdpowiedzUsuńA obecnie? Folkroevere?:)
OdpowiedzUsuńprzyznam, że nie byłam tam odkąd wyjechałaś!
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Ja tu nie łażę po kawiarniach...w ogóle! Kawowanie znów stało się domowym rytuałem.
Ok, Folkeroevere to nasza knajpa - drinkowa, ale moja to chyba krok og krinkel czy coś w tym stylu - ta z książkami;)
OdpowiedzUsuń