środa, 18 września 2013

Trochę ciało, trochę widmo



Zdarza mi się patrzeć w lustro. Jest ciało i jestem ja. Staję przed wielką szklaną taflą i w swej próżności nie mogę oderwać wzroku od tego co widzę. Niby wszystko jest na swoim miejscu: piersi, biodra, stopy. W nie najgorszym stanie, jeszcze nie nadszarpniętym przez czas. Mogłyby być lepsze, gdyby nie pieprzona presja otoczenia, gdyby nie media, które każdego dnia bombardują mnie obrazami wychudzonych, anorektycznie przywiędłych kobiet reklamujących ten właśnie kanon urody jako jedynie słuszny. A ja tak nie chcę, ja się nie zgadzam. Z żalem i tęsknotą patrzę w album ze zdjęciami Marylin Monroe, na jej pełne piersi, obfite biodra, wystający brzuch, tu i ówdzie fałdkę nadprogramowego tłuszczu. Nasycona tym widokiem włączam komputer i znów atakują mnie dziewczyny pokroju Kate Moss i Angeliny Jolie i nie chce mi się wierzyć, kiedy ktoś nieśmiało wspomni, że krągłości są sexy, bo przecież media wiedzą lepiej. Nadmiar ciała się nie sprzedaje, a chociaż nadmiar jest pojęciem względnym, w tym wypadku liczy się jego niedosyt niż przesyt.
            Mimo to, staję przed lustrem i chociaż wiem, że mogłoby być gorzej, widzę same niedoskonałości i czuję się oderwana od swojego ciała, jakbyśmy stracili ze sobą kontakt całe lata temu.  Moje ciało jest obce, jest inne niż to, które siedzi w mojej głowie, które widzę, gdy zamykam oczy. Już nie wiem czy nagość mnie krępuje czy cieszy i podnieca. Nie pamiętam jakie uczucia we mnie wywołuje, czy spuszczam wzrok czy patrzę na nią z wyzwaniem i niecierpliwością? Niby chodzę nago po domu, ale nigdy nago nie śpię. Jakby łóżko było zupełnie inną historią, a przecież powinno być odwrotnie? Patrzę na siebie z góry i z boku, zawsze obok ciała, które jest moje, ale rzadko czuję je dogłębnie. Po prostu jest, zawieszone w czasie i przestrzeni.
            Staję na przejściu dla pieszych i wprawiam stopy w ruch. To niesamowite, takie proste i oczywiste. Biorę oddech i ciało się buntuje. Nie chce współpracować.  Jest źródłem rozkoszy czy bólu? Czy obie te rzeczy są mieszanką wybuchową czy stanem naturalnym? Każdy gest wydaje mi się obcy. Znów siadam przed lustrem, ciało się zgina tam gdzie powinno, skóra niebezpiecznie napina, lub wiotczeje, a ja tego nie czuję. Bo są dwie mnie. Ta zewnętrzna powłoka pełna rys, wad i niedoskonałości. Ta część, której współczesność nie akceptuje, bo twarz zbyt różowa, piersi za małe, brzuch za duży, cellulit wszędzie i milion pieprzyków. Co to za pokraka? Ale jest też ciało w ciele, które zmienia się każdego dnia. To ciało nie istnieje w jednej tylko postaci i zawsze jest trochę na przekór. Nie przez przesadną pewność siebie czy przez złośliwość, bo moje ciało samo decyduje o tym jakie chce być, jak wyglądać, jak się zmieniać. To jego sprawa, a ja się nie sprzeciwiam. Nie zawsze się lubimy, czasem toczymy ze sobą zażarte, krwawe walki. To trudna relacja, jednak nie zamieniłabym jej na żadna inną.
            Czasem chciałabym sprawdzić granice swojej wytrzymałości, katować się aż do ostatniej kropli potu, poruszyć każdy mięsień i każde ścięgno, i może nadejdzie dzień, w którym moje ciało przestanie się buntować a zacznie tego pragnąć? Powoli, dzień po dniu ja i ciało zaczynamy dochodzić do porozumienia i jeśli zechcemy coś w sobie zmienić, zmniejszyć, wygładzić, upiększyć to zrobimy to i będzie to tylko i wyłącznie nasza decyzja, a efekty będą piorunujące. Ale laury zwycięstwa zbierze ciało, które tkwi w mojej głowie i dyktuje warunki. Czy da się przejąć nad nim kontrolę? Nie wiem. Jeszcze nie mam sił by próbować.

Jot.

6 komentarzy:

  1. Piękny tekst, Justynka!

    Ja mam pewną strategię na Kate Moss i inne takie - brak TV i "kolorowych" pism. Nie mam TV od kilku lat, nie kupuję magazynów modowych - wyszłam z tej konwencji. Nie tylko pozbyłam się kompleksów; nawet jak coś mi nie odpowiada, gdy czuję się obwisła i rozlazła, przyczyną jest brak ćwiczeń i gdy je podejmuje od razu, po paru dniach, choć efektów wizualnych być nie może, czuję się sprawniejsza, moja skóra wydaje się jędrniejsza, a brzuch jakoś mniej zwisa. Ponadto, wyszłam z konwencji pism modowych i TV. Do tego stopnia, że wyfotoszopowane ciała modelek wcale mnie nie kręcą; wręcz przeciwnie, wydają się być z jakiejś innej bajki, świata manekinów z fabrycznym makijażem, spojrzeniem i uśmiechem. Za to moje przyjaciółki, znajome, przyjaciół i znajomych, których darzę sympatią, uważam za pięknych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda! Bliskie mi osoby uważam za piękne, chociaż wiem, że w ogólnym kanonie mody plasowaliby się pewnie razem ze mną gdzieś w połowie rankingu (cóż za skromność ;) ) chociaż znam osoby wyjątkowo piękne, a zdecydowanie nie wyglądają jak Kate Moss. Ja stale jeszcze walczę z mediami, telewizor mam, chociaż włączam go tylko wtedy kiedy jest w nim coś co chcę obejrzeć (jednak wiele dobrych filmów - a wybór, kiedy mogę zobaczyć film "legalnie" jest dla mnie oczywisty), telewizor nigdy nie jest włączony u mnie bez sensu, a jednak te obrazy wciąż się wdzierają, nawet na fejsie ciągle wkrada się jakaś reklama, jakieś zdjęcie. Jeszcze nie jestem chyba na tyle silna, żeby powiedzieć "dość"! Póki co, cichutko i pod nosem mówię, że mi się to nie podoba, że tak naprawdę dobrze czuję się w swoim ciele (mam to samo z ćwiczeniami, wystarczy kilka dni), to jednak przy tych dodatkowych kilogramach, zdarza mi się powiedzieć - cholera, a może też powinnam wyglądać jak Kate Moss?

      Usuń
    2. Nie powinnaś wyglądać, jak Kate MOss, tylko jak Justyna;) Przysięgam, być może to moja fałszywa świadomość, że nie mam kompleksów, a i znajomi/przyjaciele są piękni, bo tak naprawę wszyscy jesteśmy pasztetami, ale naprawdę, odkąd nie mam styczności z konwencją, przestało mi się podobać mainstreamowo rozumiane piękno. No bo na ulicy nikt nie wygląda jak fantazmaty modelek, czy wyfotoszopowane wizerunki aktorek. Ok, są osoby, przy których czuję się jak kloc, bo są filigranowe i pełne uroku. No ale i kloc ma swój urok;)

      Usuń
  2. Ciało od zawsze mnie nęci - ten temat. Róznre etapy przez kt przechodzi ono jako ono i my wzgledem niego. Kiedyś moja przyjaciólkka Magda K., bardzo interesowała sie w jaki sposób najczesicej opisujemy swoje stany, jakich dobieramy słow. Ty napisałaś ja i moje ciało. To niesamowite. Czy ciało to ja? (po częsci), czy widzę fragmentami? czy jestesmy jednoscia? ach! to jest temat! gadania do rana z mnóstwem wina!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ka, często tak czuję jakbym była totalnie oderwana os swojego ciała. Co ciekawe, tak jest zwłaszcza rano, kiedy ubieram się do pracy, mam w sypialni wielkie lustro więc siłą rzeczy się sobie przyglądam i nagle myślę "hej! tam jest ktoś kogo znam, ale chyba tylko powierzchownie, ten ktoś siedzi na łóżku, a ja oderwana od rzeczywistości krążę gdzieś nad tym ciałem i nie mogę się z nim zespolić, jak to zrobić jak osiągnąć jakieś totalne porozumienie?" i czy to w ogóle jest możliwe?
      Natomiast wieczorem, chwilę przed pójściem spać, czuję się z ciałem najbardziej zespolona i pełna i czasem nawet jest mi żal, że muszę się położyć, bo wiem, że rano znów nie będę go czuła.
      Jest to kolejny punkt, zapisz to, który należy przedyskutować, o jakiejkolwiek porze dnia, byle było wino ;)

      Usuń
  3. Dla mnie ciało to jest pewnego rodzaju eksperyment. Oczywiscie jeśli uda się z nim nawiązac kontakt (najpierw). Ono jest czasem przede mną. Raz nabrzmiewa, raz się zapada i czasem nie ma reguł (diety), bo zbiera wszelkie inf.z otoczenia. Jest moim innym mózgiem i co ważne - ciało nigdy nie kłamie, bo nie zna fałszu. to moja lekcja, kt się uczę wciąż!

    OdpowiedzUsuń