
Po pierwszych stu stronicach, (znowu ta symbolika urodzin: 100 lat, 100 lat!), wciągniętych jakby przypadkiem, nie wiadomo kiedy, myślę, że mogę polecić zdecydowanie, szczególnie tym, którzy żyją w związkach, kilkuletnich, ale nie tylko. Autor przeprowadza ciekawe studium relacji międzyludzkich, które może przyprawić o gęsią skórkę najbardziej przekonanych, że ich związek to bajka. Grzebie w psyche bohaterów, a gdy przestaje, stwarza lukrowaną warstwę szcześliwości, w którą bardzo łatwo i chętnie chce się wierzyć, nagle pozostawia nas, po pierdolnięciu, które teoretycznie wcale nie miało miejsca, z niepokojem: "hmm, czy to dotyczy i mnie?"
Na szczęście, może paradoksalnie, wcale nie staczam się w kierunku doła wywołanego lekturą, ale raczej, przynajmniej na razie, porównywanie mojego związku do tych z powieści Shrivera, napędza mnie do rozwoju. Obiecuję sobie "dbać" o relację i "nad nią pracować". Generalnie to nie lubię tych wyrażeń. Kojarzą się jakoś z psychologią pop, rodem z poradników pt. "jak uleczyć związek w weekend", czy "28 rad jak zbudować idealne małżeństwo". Zawsze byłam przekonana, że jeśli ludzie mają być szczęśliwi, wystarczy, że coś kliknie, że się znajdzie tą odpowiednią osobę, z którą nie trzeba harować nad związkiem, bo chęć bycia razem wynika z przyjemności obcowania z drugą osobą. Wciąż podzielam ten pogląd - musi być przyciąganie, dopasowanie i przyjemność ze spędzania czasu razem, ale, po tkwieniu w inbetweenness, "byciu pomiędzy", wiem, że jedno nie wyklucza drugiego.
Zresztą praca dotyczy i przyjaźni, bo nie postrzegam związku jako relacji uprzywilejowanej. Warto się zastanowić, czy w przyjaźni i miłości panuje symetria? Może trzeba zagrać w emocjonalne Komma Lika ?(http://wyborcza.pl/wezurlopojcze/1,132401,14515896,_Komma_Lika___zagraj_w_rownouprawnienie__Kazdy_chce.html)
No dobra, wracam do lektury, zanim poczuję, że piszę jak Kasia, z "Napisz do Kasi".
Ola Hol
Nigdy nie uważałam, że mój związek to bajka, wiadomo raz na wozie raz pod wozem, ale takich książek się boję, może jestem zbyt leniwa? Dopatrzę się jakichś tragedii, a nie będzie chciało mi się ruszyć tyłka.
OdpowiedzUsuńPodzielam jednak Twoje zdanie, że związek ma być przyjemnością, jasne, wymaga trochę wyrzeczeń, nauki dostosowania się do drugiej osoby, ale jak czytam, że ludzie wkładają w swoje relacje tyle trudu i pracy to się zastanawiam czy w takim wypadku jest sens by być razem skoro to takie ciężkie?
Mój mąż czyta książki, siadamy razem by obejrzeć serial lub walkę bokserską, a kiedy on ogląda te swoje durne mecze ja robię coś czego nie lubi on i jest fajnie, bo nie musimy ciągle gadać i pracować, po prostu jesteśmy.
Ale praca nie musi oznaczać harówy i "ciągłego gadania". Choć zakładam tymczasowość wszelkich relacji, no bo nie da się wszystkiego zaplanować, przewidzieć itd. to jednak nie chciałabym się obudzić pewnego dnia, pod impulsem jakiegoś bodźca wybijającego z poczucia bezpieczeństwa, przyjemnego przystosowania itd., że ta druga osoba mnie wkurza, dokładnie przez to, czym mnie do siebie przyciągnęła, albo, że spokojna egzystencja, przystosowanie, przyjemna stabilizacja to nic innego jak nuda. A czyż nie kwitniemy przy zmiananch i ciągłym rozwoju?
OdpowiedzUsuń